31. „Ogień i woda” — Victoria Scott

31. „Ogień i woda” — Victoria Scott


Tytuł: Ogień i woda
Tytuł oryginalny: Fire and Flood
Autor: Victoria Scott
Tłumaczenie: Marzena Dziewońska
Seria: Ogień i woda; tom: 1
Wydawnictwo: IUVI
Liczba stron: 363
Moja ocena: 6/10

W życiu 16-letniej Telli Holloway wszystko jest nie tak. Jej brat jest umierający, a gdy kilkunastu lekarzy nie może ustalić, co mu dolega, rodzice decydują się zamieszkać w „Zapadłej Dziurze w Montanie”, by Cody miał „świeże powietrze”. Tella traci ukochane życie w Bostonie i przyjaciół, rodzice doprowadzają ją do szału, jej brat jest bliski śmierci, a ona — kompletnie bezradna…

…dopóki nie odbiera tajemniczych instrukcji, jak wystartować w Piekielnym Wyścigu prowadzącym przez dżunglę, pustynię, ocean i góry, by wygrać nagrodę, której Tella rozpaczliwie pragnie: lekarstwo na chorobę brata. Ale wszyscy uczestnicy pragną leku dla kogoś, kogo kochają, i walczą zaciekle — nie ma gwarancji, że Tella (lub ktokolwiek inny) przetrwa wyścig. Może liczyć tylko na swoją pandorę — zwierzątko, które powinno mieć niezwykłe zdolności, ale Tella nie ma pojęcia jakie, a nawet… czy w ogóle je ma.
(opis z okładki)

Od początku trochę drażnił mnie styl. Przy pierwszych stronach brzmiał po prostu dziwnie, później zorientowałam się, że miało być zabawnie, ale wyszło raczej infantylnie. Bohaterka ma szesnaście lat, ale po sposobie narracji przypomina mi bardziej trzynastolatkę. Na szczęście później udało mi się do tego przyzwyczaić. No i jakby nie było, jest to w jakiś sposób część kreacji Tessy.

Skoro już jesteśmy przy bohaterach: w powieści możemy spotkać kilka nie najgorzej nakreślonych sylwetek, ale najbardziej polubiłam Harper, bo to dziewczyna nie dająca sobie w kaszę dmuchać. Nasza narratorka jest jak dla mnie zbyt... rozentuzjazmowana (choć to niezbyt trafne, żadne inne słowo nie przychodzi mi do głowy) bym obdarzyła ją większą sympatią. Poza tym narzekała kilkukrotnie „Dlaczego oni nam to zrobili?”. Nikt jej przecież nie zmuszał do zgłoszenia się. A mogła przewidzieć, że coś, co kryje się pod nazwą „Piekielny wyścig” nie polega na jedzeniu pączków na czas.

Co do Guya — jak to dobrze, że w każdej powieści młodzieżowej na główną bohaterkę czeka przystojny Tru Lower o niesamowitych oczach. Dzięki niemu ma nie tylko zapewnioną pomoc w przetrwaniu, ale też przytulaski w chwilach przerwy od uciekania przed niebezpieczeństwami. Żartuję oczywiście, ale Guy faktycznie jest trochę takim stereotypowym ukochanym. Tajemniczy, niegłupi, no i aparycję ma jak trzeba. Czego chcieć więcej? No właśnie coś by się jeszcze przydało, żeby wyróżnił się wśród tłumu podobnych do niego postaci z innych książek. Żeby tchnąć w niego trochę życia. Może się czepiam, ale zwyczajnie zauważyłam, że gdy w grę wchodzi survival games, wątki miłosne zaczynają mi przeszkadzać.

Fabuła nie jest może najbardziej oryginalna, ale trzeba przyznać, że wciąga. Wyścig po nagrodę w czterech różnych ekosystemach? Czemu nie. Pod tym względem nie jestem zawiedziona. Niespodziewane zwroty akcji tylko czekają, żeby wyskoczyć na nas z różnych stron. Poza tym raczej nie ma nudnych momentów, a pojawiające się w trakcie lektury kolejne pytania dotyczące samej organizacji wyścigu i osób z nią związanych podsycają ciekawość czytelnika.

Tematem do dyskusji mogłyby być fascynująco-dziwaczne stworzenia wymyślone przez autorką, czyli pandory. Z jednej strony to coś pomysłowego, z drugiej trzeba uważać, gdy pisze się o innowacjach technologicznych. Czy pandory to idealne maszyny, czy „tylko” krzyżówka genetyczna? A może ich połączenie? Poza tym: geniusz geniuszem, ale wciąż istnieją ograniczenia, które nie pozwalają nam tworzyć wszystkiego, co byśmy chcieli. Nie zapominajmy, że akcja powieści dzieje się w czasach współczesnych (a przynajmniej tak wnioskuję). Nie wystarczy powiedzieć: zróbmy latającego pieska! Gdyby to było takie łatwe, już dawno by tego dokonano. Dla przykładu: psy normalnie nie latają, bo nie mają do tego specjalnych uwarunkowań: pneumatycznych kości, opływowego kształtu ciała, piór itp. Więc czy po ewentualnych modyfikacjach to nadal byłby pies? Może się czepiam, ale rzuciło mi się to w oczy podczas czytania.

Jak widać, trochę ponarzekałam — chyba miałam zbyt wielkie oczekiwania. Mimo wszystko, jeśli opis Ognia i wody was zainteresował, nie odradzam sięgnięcia po tę książkę. Jest dobra, a niedociągnięcia nie będą przeszkadzały, jeśli machniecie na nie ręką. To prosta młodzieżówka, która ma kilka asów w rękawie i jestem pewna, że jeszcze nie jednym nas zaskoczy.

1. Ogień i woda | 2. Kamień i sól

Wyzwania:
– Przeczytam tyle, ile mam wzrostu
– Klucznik
– Czytam opasłe tomiska
– Kocioł wiedźmy
– Czytam fantastykę
Minirecenzje #1 „Wszechświat kontra Alex Woods” — Gavin Extence, „Tytus Groan” — Mervyn Peake, „Paper Towns” — John Green

Minirecenzje #1 „Wszechświat kontra Alex Woods” — Gavin Extence, „Tytus Groan” — Mervyn Peake, „Paper Towns” — John Green


Hej! Jeśli śledzicie moją biblioteczkę na Lubimy Czytać (co jest mało prawdopodobne), być może wiecie, że czytam dużo więcej niż piszę. Z braku czasu i kilku innych powodów wielu powieściom, o których chciałabym coś powiedzieć nie jest dane doczekać się z mojej strony pełnowymiarowej (jak na moje standardy) recenzji. Dlatego też postanowiłam, że raz na jakiś czas będę zbierać kilka takich książek do jednego postu i zamieszczać na ich temat opinie w skróconej wersji. 

Tytuł: Wszechświat kontra Alex Woods
Tytuł oryginalny: The Universe Versus Alex Woods
Autor: Gavin Extence
Tłumaczenie: Łukasz Małecki
Wydawnictwo: Literackie
Liczba stron: 424
Moja ocena: 9/10

Niesamowita książka. Nie przepadam za literaturą obyczajową, ale ta powieść bardzo mi się spodobała. I wydaje mi się, że ma w sobie coś z fantastyki (w końcu nie na co dzień spotykamy się z osobą trafioną przez meteoryt), ma jakiś czar, która sprawia, że Wszechświat jest lekturą zostającą w sercu. Porusza tematy niełatwe i skłania do przemyśleń. Może to zabrzmi dziwnie, ale wydała mi się taka... pełna treści. Z bohaterami naprawdę się zżyłam i śledziłam ich losy z zainteresowaniem. Chyba każdemu mogłabym polecić tę książkę.

Tytuł: Tytus Groan
Tytuł oryginalny: Titus Groan
Autor: Mervyn Peake
Tłumaczenie: Jadwiga Piątkowska
Seria: Gormenghast; tom: 1
Wydawnictwo: Literackie
Liczba stron: 544
Moja ocena: 8,5/10

Wiem, że większość z was skupia się bardziej na powieściach o szybkiej akcji i napięciu (podobnie zresztą jak ja), ale książka Mervyna Peake'a, czyli zupełne przeciwieństwo wcześniej wspomnianych, zdecydowanie ma dla mnie w sobie to coś. Nie jest to lektura lekka, o nie! Już na pierwszy rzut oka widać zdecydowaną przewagę opisów nad dialogami. Do tego fabuła jest raczej chaotyczna. Muszę przyznać, że w wielu momentach byłam znudzona, a szczególnie ślamazarnie szła mi pierwsza część książki. Później, gdy zaczęło się trochę więcej dziać, nastąpiła poprawa i doceniłam, co czytam. Tym, czym jestem najbardziej zachwycona jest konstrukcja bohaterów — na mistrzowskim poziomie. Na kartach powieści mamy do czynienia z całą plejadą postaci, ale nie ma mowy, żeby ktoś był nijaki. Język również zaliczam do zalet i zgadzam się z opisem na okładce — autor posiada tę umiejętność do malowania obrazów słowem.

Gatunkowo jest to klasyka fantasy, ale podpowiem, że na dobrą sprawę nie znajdziecie tutaj żadnego elementu typowo fantastycznego. Cała magia kryje się w samej kreacji świata i jego mieszkańcach. Tym razem nie powiem, że każdy powinien koniecznie przeczytać tę książkę, ale jeśli jesteście gotowi zmierzyć się z urokami i mroczniejszymi stronami zamku Gormenghast, mam nadzieję, że i wam ta przygoda się spodoba.

1. Tytus Groan | 2. Gormenghast | 3. Tytus sam | 4. Tytus się budzi

Tytuł: Paper Towns (polskie wydanie: Papierowe miasta)
Autor: John Green
Wydawnictwo: Penguin Books (polskie wydanie: Wydawnictwo Bukowy Las)
Liczba stron: 320
Moja ocena: 6,5/10

To moja druga powieść Greena. Pewnie wielu z was tym zaskoczę, ale bardziej przypadło mi do gustu 19 razy Katherine. Tamta książka wydała mi się naprawdę luźna, za to Paper Towns porusza jakby nieco poważniejsze tematy. Nie znaczy to, że lektura była nieprzyjemna. Lekki styl autora, ciekawie zarysowani bohaterowie i dużo humoru sprawiły, że jestem zadowolona. Wspominając zaś o wadach, no cóż — Quentin czasem irytował mnie swoją obsesją na punkcie Margo. Nużące okazały się też niektóre momenty w środku książki, gdy miałam wrażenie, że nic się nie dzieje.

Niektórzy zarzucają Greenowi powtarzalność — w każdym jego dziele dzieje się to samo. Ale jako że, jak wspomniałam, czytałam tylko dwa z jego dorobku, niespecjalnie mi to przeszkadza. Nie jestem stworzona do czytania literatury obyczajowej, ale one przekonały mnie, że może być lepsza, niż mi się kiedyś wydawało, a przynajmniej jej część. Nie wypala oczu. Raczej. Jeśli chodzi o fanów Johna Greena, myślę, że Paper Towns powinno ich usatysfakcjonować.

Wyzwania:
– Przeczytam tyle, ile mam wzrostu
– Klucznik
– Czytam opasłe tomiska
– Czytam fantastykę
30. „Czerwone jak krew” — Salla Simukka

30. „Czerwone jak krew” — Salla Simukka


Tytuł: Czerwone jak krew
Tytuł oryginalny: Punainen kuin veri
Autor: Salla Simukka
Tłumaczenie:Sebastian Musielak
Seria: Lumikki Andersson; tom: 1
Wydawnictwo: YA!
Liczba stron: 250
Moja ocena: 7,5/10

Pewnego dnia w szkolnej ciemni Lumikki znajduje dużą sumę pieniędzy. Na większości banknotów widnieją ślady krwi. Kto je tam zostawił? Co ma do ukrycia? 
Okazuje się, że w sprawie maczało palce troje uczniów: córka policjanta Elisa, szkolny amant Tuukka i outsider Kasper. Wkrótce Lumikki zostaje wplątana w międzynarodową aferę, w którą zamieszani są rosyjscy gangsterzy i tajemniczy Biały Niedźwiedź. W grze pozorów prowadzonej przez Lumikki stawką jest dobre imię, a może nawet życie jej przyjaciół.
(opis z okładki)

Niewątpliwie jednym z elementów powieści, które podnoszą jej ocenę, jest sama postać Lumikki. Ciekawie skonstruowana, złożona, tajemnicza. Polubiłam ją. Wyróżnia się na tle innych swoją niezależnością i właściwie całym stylem bycia. Jeśli chodzi o resztę bohaterów, nie jest najgorzej. Najbardziej rozwiniętą postacią jest chyba Eliza i oprócz niej nie ma już wybijających się charakterów, mimo to każdy stanowi jakieś indywiduum.

Jednak nie nazwałabym tego kryminałem wszech czasów. W kryminałach wszystkiego musimy się domyślać, przynajmniej do czasu, aż bohater kroczek po kroczku nie rozwiąże zagadki. Tymczasem tutaj miałam wrażenie, jakby autorka większość faktów podała nam na tacy, na przykład poprzez zmianę perspektywy, i mało elementów układanki pozostało niewyjaśnionych. Tym bardziej, że zagadka do najbardziej skomplikowanych nie należy.

Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że Salla Simukka miała bardzo dobry pomysł na główną bohaterkę, ale do powieści detektywistycznej musiała jeszcze wymyślić intrygę, która jednak nie okazała się równie interesująca i ostatecznie stanowiła coś w rodzaju tła dla sylwetki młodej Andersson. Mimo to, fabułę uważam ogólnie za dość ciekawą, a niektóre momenty były bardzo emocjonujące. Podobał mi się też styl powieści — lekki i młodzieżowy.

Moje pierwsze spotkanie z serią o fińskiej Śnieżce na pewno mogę zaliczyć do udanych. Spodziewałam się przyjemnej lektury i taką otrzymałam, chociaż miałam cichą nadzieję na odkrycie perełki. Może to jeszcze nie ta część. Książce na pewno nie można jednak odmówić osnuwającego wydarzenia niezwykłego, zimowego i w pewnym sensie nostalgicznego klimatu.

Jest to zdecydowanie powieść dla młodzieży. Czerwone jak krew poleciłabym szczególnie osobom, które od kryminału nie oczekują wiele. Szkoda, że autorka nie rozwinęła bardziej tej historii — może gdyby nie była taka krótka, pozostawiłaby jeszcze lepsze wrażenie. Z drugiej strony to dopiero pierwsza część cyklu, a ja już nie mogę doczekać się dalszych przygód Lumikki.

1. Czerwone jak krew | 2. Białe jak śnieg | 3. Czarne jak heban

Wyzwania:
– Przeczytam tyle, ile mam wzrostu
– Czytam opasłe tomiska
– Klucznik

Miło mi ogłosić, że udało mi się właśnie ukończyć wyzwanie „Przeczytam tyle, ile mam wzrostu”. Moim celem było 166 centymetrów, a ostatnią książką przeczytaną w jego ramach jest Harry Potter i Kamień Filozoficzny. Wiąże się też z tym dziwny zbieg okoliczności. Otóż chciałam sobie odświeżyć pamięć i znowu sięgnąć po Harry'ego — robię tak co jakiś czas. Ostatnim razem czytałam tę część w zeszłym roku, ale zupełnie nie pamiętałam, kiedy dokładnie. Dwa dni temu, 16. sierpnia, kiedy ponownie ją skończyłam, weszłam na notatki, żeby wpisać dzień przeczytania i jednocześnie spojrzeć na wcześniejszą datę. Niewiarygodne, ale to również był 16. sierpnia. Przypadek? ^^
29. „Rio Anaconda” — Wojciech Cejrowski

29. „Rio Anaconda” — Wojciech Cejrowski

Recenzja napisana na konkurs w 2014 roku. :)


Tytuł: Rio Anaconda
Tytuł oryginalny: Rio Anaconda
Autor: Wojciech Cejrowski
Wydawnictwo: Bernardinum
Liczba stron: 435
Moja ocena: 10/10

Wojciech Cejrowski to człowiek znany ze swoich podróży i kontrowersyjnych poglądów. Napisał jednak kilka książek i właśnie jedną z nich chciałabym zrecenzować, a warto dodać, że okazała się ona dla mnie niemałym zaskoczeniem.

Któż z nas nie marzył kiedyś o wyprawach do tropikalnej dżungli i podziwianiu tych wszystkich egzotycznych zwierząt oraz roślin (bo przecież ZOO albo palmiarnia to nie to samo)? O wygrzewaniu się w słońcu strefy międzyzwrotnikowej? Może nawet o poznaniu tamtejszej ludności? Tylko co naprawdę wiemy o takiej puszczy i ile z tego jest prawdą? Rio Anaconda, kontynuacja Gringo wśród dzikich plemion przychodzi nam w tej kwestii z pomocą. Autor w zabawny, wciągający, a nawet pouczający sposób opowiada nam historię swojej drogi do indiańskich plemion Carapana, zamieszkujących tereny Ameryki Łacińskiej.

Trzeba przyznać, że czytanie tej książki to sama przyjemność. Cejrowski pisze prosto, z polotem i opisuje wszystko bardzo naturalnie, więc nie wyczuwa się czegokolwiek napisanego na siłę. Podziwiam go za determinację, celne spostrzeżenia oraz lekkie, bardzo swobodne, gawędziarskie pióro. Zaś jego opowieść jest po prostu ciekawa i niezwykle wciągająca.

Śmieszna, absurdalne (niektóre tak bardzo, że aż trudno uwierzyć w ich autentyczność), choć czasami też budzące niepokój sytuacje przytoczone w Rio Anaconda nierzadko doprowadzały mnie odpowiednio do niepohamowanych ataków śmiechu, niedowierzającego wytrzeszczania oczu oraz napięcia związanego z obawą o dalsze losy autora. Pozycja zwyczajnie grała na moich emocjach i jej nieprzewidywalność zaliczam zdecydowanie do plusów.

To jednak nie wszystko, ponieważ autor porusza także tematy poważne. Na przykład — wiadomo, że kokaina jest groźnym narkotykiem, jak zresztą chyba wszystkie, i wyrabiana jest z rośliny o nazwie koka. Chociaż może nam się to wydawać bardzo złe — uprawa tej rośliny, przerobienie na proszek, a następnie sprzedawanie w różnych częściach świata — powinniśmy spojrzeć na to z drugiej strony. Czyli strony człowieka, dla którego ten biznes to jedyna szansa na przeżycie, i parę słów o tym właśnie napotkamy w jednym z rozdziałów.

Oczywiście duża część książki opowiada o Indianach. Publikacja ta stanowi doskonałe źródło wiedzy o ich życiu, a także udowadnia, że nie są wcale gorsi od ludzi cywilizowanych, a nawet więcej — że biały człowiek mógłby się od nich sporo nauczyć. Nie zapominajmy o Latynosach, którym również zostało poświęcone trochę czasu; powiem jedynie, że dzięki temu tomowi zafascynowała mnie kultura tych ludzi.

Naprawdę wiele jest dobrych książek, ale jeśli miałabym komuś jakąś polecić, byłaby to właśnie ta. Nieważne, czy się mieszka w Europie czy Azji; czy lubi się sport czy nasze zainteresowania związane są raczej z fizyką jądrową. Czy jesteśmy czarni czy biali — uważam, że ta lektura warta jest przeczytania bez względu na to, kim jesteśmy. Porusza, zmusza do refleksji, z zarazem świetnie nadaje się na poprawę humoru. Otwiera serce. Dlatego z pewnością jeszcze do niej wrócę.
Copyright © 2014 ⭐Strona pierwsza , Blogger