75. „Miasto ślepców” — José Saramago | Memento videre


Tytuł: Miasto ślepców
Tytuł oryginalny: Ensaio sobre a Cegueira
Autor: José Saramago
Tłumaczenie: Zofia Stanisławska
Wydawnictwo: Rebis
Liczba stron: 346
Moja ocena: 7,5/10

Wyobrażenie apokalipsy jest dobrym sposobem na to, by zagłębić się w tunele ludzkiej psychiki. Sytuacje ekstremalne zdają się odsłaniać pewne prawdy, ponieważ wymagają zdania się na spontaniczność i wyrwania z zaprogramowanej rutyny, która być może narzuca jakąś zasłonę na faktyczne oblicze człowieka. Takim tropem poszedł portugalski pisarz José Saramago, tworząc Miasto ślepców. Historia zaczyna się, gdy pewien mężczyzna siedzący w samochodzie na środku ulicy nagle ślepnie. Ślepota ta jest nietypowa, swoje wrażenia nieszczęśliwiec określa jako zalanie świata mleczną mgłą, a przecież zwykle osoby z uszkodzonym wzrokiem widzą ciemność. Co więcej, choroba zdaje się przechodzić na inne osoby w otoczeniu i wkrótce można zacząć mówić o epidemii, wobec czego chorzy zostają zamknięci w szpitalu. Wśród nich pozostaje już tylko jedna kobieta, która — przekornie mówiąc — nosi brzemię widzenia.

Kilka faktów, o których warto wiedzieć przed przeczytaniem: choć na pierwszy rzut oka brak tu dialogów, są, ale specyficznie zapisane, ciągiem i bez podziału na akapity. Niektórym ta forma może nie odpowiadać, moim zdaniem dobrze dopasowała się do treści. Po drugie, to nie jest thriller i nie ma tu dążenia do odkrycia, co dokładnie wywołało chorobę, jak się rozprzestrzenia i jakie jest na nią lekarstwo — przynajmniej nie w sensie dosłownym. Poza tym Saramago dba o to, by zachować uniwersalność swojej prozy, dlatego jest praktcznie pozbawiona wszelkich nazw własnych.

W książce dość łatwo można dostrzec jej związki z inną powieścią-parabolą traktującą o zarazie — mówię o Dżumie Camusa. O ile we francuskim dziele choroba, mimo mnogości możliwych interpretacji: wojna, totalitaryzm, kataklizm, więzienie, symbolizuje w najszerszym znaczeniu po prostu zło, a pandemia ukazuje, jakie postawy przyjmują wobec niego ludzie, o tyle mam wrażenie, że w przypadku Miasta ślepców plaga jest bardziej enigmatyczna. Przede wszystkim dotyka czegoś wewnętrznie ludzkiego i sama w sobie nie prowadzi do śmierci, za to pozostawia w stanie bezbronności. Wzrok jest zmysłem, na którym instynktownie polegamy przy pierwszej próbie oceny rzeczywistości, dlatego tak dotkliwa jest jego utrata; tym dotkliwsza, im więcej osób w otoczeniu to spotkało. Długo zastanawiałam się, czego metaforą może być epidemia, i doszłam do wniosku, że sensownym wyjaśnieniem byłoby odsłonięcie kruchości cywilizacji.

Bardzo szybko okazuje się, że rząd nie ma pomysłu na poradzenie sobie z sytuacją i decyduje się na odizolowanie chorych i pozostawienie ich sobie samym, tymczasem miasto stopniowo gaśnie i przestaje „działać”, jest pogrążone w chaosie i dezorganizacji. Saramago obrazuje je w naturalistyczny sposób: zewsząd bije fetor, ludzie mają problemy trawienne i brodzą w ekskrementach; panuje brud, a na ulicach leżą ciała tych, którym nie udało się przetrwać. Autor podkreśla jednocześnie zwierzęcość zachowań mieszkańców: konkurują o zasoby środowiska, chodzą na klęczkach, próbując wywąchać pożywienie, wreszcie kierują się popędem płciowym, czasami zaspokajając swoje żądze przy użyciu siły. To niemiła diagnoza dla ludzkości, wiedzieć, że w gruncie rzeczy niewiele nas dzieli od powrotu do źródeł naszej natury.

Szczególnie interesującą postacią w powieści jest oczywiście widząca żona lekarza. Dlaczego cały czas widzi? Chyba kluczowe dla zrozumienia jej postaci są jej dwie wypowiedzi, jedna z początku, a druga z końca. Nie będę ich przytaczać, aby nie zdradzać za dużo, ale one kierują do czytelnika ważne przesłanie — nie trzeba być ślepym, żeby nie dostrzegać pewnych rzeczy.

Literatura jest niezwykłym medium, które pozwala odbiorcy na poczucie, że jest częścią odkrywanej historii. To właśnie jeden z tych przypadków, w których czytelnik silnie utożsamia się z tym, o czym czyta. Tutaj mniej ważne jest, co dokładnie czynią bohaterowie, nasze myśli kierują się na to, jak my byśmy postępowali w tej sytuacji, tak samo czy inaczej. W głowie cały czas postępuje analiza: a gdyby coś takiego przytrafiło się mi — nam? Czy mamy w ogóle prawo być przygotowani na taką okoliczność — w której tracimy coś, co zawsze braliśmy za pewnik, co było nam dane z góry, co do tej pory uważaliśmy za prozaiczne? W tym wymiarze ślepota jest nie tylko próbą dla mieszkańców nienazwanego miasta, ale przede wszystkim prowokacją mającą skłonić do refleksji.

3 komentarze:

  1. Czeka na mojej półce, jeszcze w starej okładce. Nie mogę się przekonać od kiedy usłyszałem, ze to taka "inna Dżuma". Jednak po Twojej recenzji widzę, że nie do końca tak jest. Serdecznie dzięki! Bardzo dobra recenzja. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Z jednej strony uwielbiam takie powieści, w których to my sami niemal stajemy się ich bohaterami czy też utożsamiamy się z postaciami. Z drugiej jednak to chyba nie do końca tematyka odpowiadająca moim upodobaniom. Na razie więc ją odpuszczę, ale będę mieć na uwadzę w przyszłości.

    Pozdrawiam i zapraszam:
    Biblioteka Feniksa

    OdpowiedzUsuń
  3. Podziękuję, to nie moje klimaty :D

    OdpowiedzUsuń

Będę bardzo wdzięczna, jeśli podzielisz się swoją opinią na temat posta. :)

Copyright © 2014 ⭐Strona pierwsza , Blogger